UDANA TRANSAKCJA
2002-11-18
Władza przystępuje do okrągłego stołu. Z jaką kalkulacją?
Taką, że oddanie części władzy legitymizuje cały układ wewnętrznie i wobec Zachodu. Wraz z oddaniem części władzy przejmie niemałą część własności, czyli umocni własną klasę społeczną. Przy okazji rozwiąże fundamentalną sprzeczność, w jakiej tkwiła, polegającą na tym, że prawdziwa zmiana w Polsce musiała oznaczać radykalną degradację nomenklatury komunistycznej. Sprzeczność ta powodowa- ła, że zmiana taka mogła być możliwa tylko w warunkach rewolucyjnych, czyli w warunkach kompletnego rozgromienia tej nomenklatury. Oczywiście żadna grupa społeczna nie zgodzi się na własne rozgromienie. Stąd konieczny był zabieg, po którym nomenklatura uzyskiwałaby w zamian za część władzy - własność i wielką przewagę ekonomiczną. Jeżeli przy tym udałoby się utrzymać kontrolę nad podstawowymi aparatami władzy...
Tak jak w 1989 i 1990 roku nad MON, MSW, MSZ, handlem zagranicznym, NBP i finansami?
...To w gruncie rzeczy pozycja tej grupy, a także jej zewnętrznego mocodawcy, czyli ZSRR - mogłaby w istocie wcale nie ulec osłabieniu. Przy czym byłoby to, powtarzam, nieporównanie lepiej legitymowane i poprzez reformy gospodarcze mogłoby stawać się coraz skuteczniejsze. Sądzę, że był taki plan.
Czy komuniści spisywali, w takiej sytuacji, ideologię na straty?
Od dawna. Rozwiązanie stoczni wskazuje na to, że spisywali na straty nawet walor socjotechniczny tej ideologii.
Jaki mieli przygotowany kolejny ruch po rozwiązaniu PZPR? Kapitalistyczna partia dobrobytu?
Ich idealnym scenariuszem, wiem to na pewno, było rozwiązanie PZPR i stworzenie sojuszu - w skrajnie optymistycznym przypadku nawet jednej partii - z lewicową elitą "Solidarności". W sierpniu 1989 pijaniusieńcy Kwaśniewski i Szmajdziński, obecni posłowie SLD, chodzili po "reżimówku" [osiedle koło Wilanowa zamieszkałe przez nomenklaturę - red.] z wódką od mieszkania do mieszkania i przechwalali się, że "już niedługo będziemy z Michnikiem w jednej partii". Było to wtedy, gdy powstawał rząd Mazowieckiego.
Powiedzmy jasno: czy spisano przy okrągłym stole albo w Magdalence jakiś dokument?
To jest mit. Nie trzeba było niczego werbalizować. Układ był oczywisty dla każdego, kto myśli. Oni oddają część władzy w zamian za własność, a my to przejęcie własności tolerujemy.
Czy sami komuniści nie chcieli mieć kontraktu na piśmie, by móc go potem egzekwować?
Nie było takiej potrzeby. Następowała w niebywałym wręcz tempie fraternizacja towarzyska lewicy solidarnościowej z tamtą stroną. W czerwcu '89, czyli dwa miesiące po okrągłym stole, mój brat Leszek odwiedził Kuronia mieszkającego na Żoliborzu 500 metrów od nas. Rozmowa. Nagle drzwi się otwierają (Kuroń miał takie obyczaje, że wchodziło się bez pukania w dzień i w nocy) i wkracza sobie najspokojniej w świecie Kwaśniewski, czyli "Olek".
Na "ty" z Kuroniem?
Oczywiście. Dołączył się do rozmowy. Leszek od razu sobie poszedł. To była ta różnica między nami a lewicą, że najbardziej nawet postępowych komunistów traktowaliśmy jako przeciwników.
Kiedy doszło do takiego ich zbliżenia?
Na początku okrągłego stołu jeszcze był mur. Śmiałem się, że Michnik nie może zdzierżyć, że z ważnymi ludźmi nie jest na "ty". Później Kwaśniewskiemu załatwiano już różne sprawy.
Zdumiewa nas zupełny brak w szerokich elitach "Solidarności" świadomości tego co było istotą okrągłego stołu, czyli gigantycznej operacji zamiany komunistycznej władzy na własność. Pamiętamy obawy i sprzeciwy, że czerwoni dostają MSW, wojsko, a przede wszystkim prezydenturę na kilka lat. Nikt nie zauważył, że najważniejsze, co zatrzymują, to finanse tego państwa, i że otrzymują własność.
Ja doskonale wiedziałem co się święci, ale miałem olbrzymie kłopoty, by gdziekolwiek pisnąć choćby słowo. Taki "Tygodnik Mazowsze" był dla mnie zupełnie zamknięty. Myśmy z bratem nie mieli najmniejszego zaplecza politycznego i żadnego dostępu do jakichkolwiek środków przekazu. Wąskie grona, jak np. Komitet Helsiński, już w połowie 1988 r. zwracały uwagę, że przygotowywane jest wydanie przepisów i ustaw pozwalających na tworzenie spółek na majątku państwowym. Mówiłem wielokrotnie o tym (tam gdzie mogłem, czyli na spotkaniach z wyborcami), że ta operacja ze spółkami i uwłaszczeniem jest dla Polski niedobra, zastrzegając, że w istniejącym układzie sił niewiele możemy na to poradzić. Tłumaczyłem, że dopóki wokół Polski nie zawali się komunizm nie mamy szans na generalny szturm na komunę i wszystkie jej interesy, na "zgnojenie" jej.
Czyli, że warto "oswajać bestię" mamoną?
Warto było działać ostrożnie, dopóki nie przyszła „jesień ludów", w odpowiedzi na którą powstała koncepcja przyspieszenia, czyli pójścia do przodu. Błąd okrągłego stołu polegał na tym, że dla całej lewicy solidarnościowej był on prefiguracją generalnego rozwiązania w Polsce i obowiązującą do dziś umową; podczas, gdy dla mnie...
I jak się mogło wtedy wydawać - dla Wałęsy...
...
Był posunięciem taktycznym, licytacją naszej sprawy w górę.
Pan mówi: nie było umów. Po co w takim razie cała szopka dwumiesięcznych negocjacji, relacji telewizyjnych, dziesiątek podstolików i ton papieru zapisanego jakimiś porozumieniami?
To miało pewien atrybut nowości, że coś się przełamuje - i w tym sensie odpowiadało na jakieś zapotrzebowanie psychiczne społeczeństwa.
Gdzie zapadały faktyczne ustalenia?
Albo w Magdalence, albo w Pałacu Namiestnikowskim.
Jak to wyglądało?
Część osób, o których już mówiliśmy, w odrażający sposób fraternizowała się z komunistami: piła mnóstwo wódki, opowiadała tłuste dowcipy, przymilała się i poklepywała. Kilka osób, jak mój brat, Mazowiecki, Frasyniuk zresztą też, reagowało na to z wielkim oburzeniem.
A Wałęsa?
Był również na pewien dystans od tego.
Jakim potrzebom psychicznym lewicy odpowiadał ich flirt z komunistami? Czy szukali w nim potwierdzenia swego niegdysiejszego uwikłania w komunizm wskazując: patrzcie jacy ONI mogą być ładni i postępowi?
To nie tak. Myślę, że chodziło o swoisty prometeizm, przekonanie, że oni są lepsi i jako jedyni mogą to społeczeństwo przebudować i zeuropeizować, oraz o lęk przed "czarną sotnią", obawę, że ogromną część Polaków stanowią siły ponurej prawicy, ciemnej i ksenofobicznej, która da im łupnia. Że jak się pozwoli temu społeczeństwu o czymś decydować, np. w drodze wolnych wyborów - to lewica na tym przegra do zera.
Czy komuniści dokonywali selekcji elit do rozmów?
Tak. Zabłocki i Siła-Nowicki uczestniczący w stoliku politycznym walczyli o uznanie Stronnictwa Pracy. Komuniści zaciekle się temu sprzeciwiali, składali oświadczenia, że nie ma mowy o uznaniu partii politycznej. Samo SP jest tu nieważne, bo to nie był twór, który miał jakiekolwiek szanse w przyszłości. Ważne jest zjawisko, którego to było symptomem: komuna chciała mieć takiego partnera, jakiego miała, tj. Komitet Obywatelski, z kontrolującym wszystko Geremkiem czy Kuroniem. Dopiero przy okrągłym stole wyszło na jaw - i to jest istotny element folkloru tej operacji - z iloma eksponowanymi ludźmi z tamtej strony jest po imieniu Kuroń czy Geremek. Po imieniu - nie dlatego, że zetknęli się przy okrągłym stole, a dlatego, że byli po imieniu od 30 lat. Krótko mówiąc - po dwóch stronach spotkali się ludzie, którzy doskonale się znali od czasów zetempowskich.
Wyciąga Pan życiorysy.
Ma to uzasadnienie. Komuniści obawiali się układu partyjnego, w ramach którego Geremek i jego grupa byliby, jak się później w wyborach w 1991 roku okazało, zaledwie częścią partii z 12% poparciem społecznym. Komuniści nie chcieli mieć innego partnera niż nieformalny komitet z nieformalną grupą decyzyjną, bo groziłoby to wszystkim co "najgorsze", łącznie z dekomunizacją. Geremek grał zaś o to, żeby być wszystkim naraz: prawicą, lewicą i centrum. Stąd walka tych obu sił o utrzymanie układu bipolarnego, w której na czele "naszej" strony stanie, w największym uproszczeniu, Geremek z całym tym towarzystwem.
Czy sądzi Pan, że władza czuła tę osobliwą miękkość Geremka, czy może ją wywoływała?
Nie wiem. Różnego rodzaju kontakty utrzymywano od dłuższego czasu. Powiem coś, co ukazuje okrągły stół rzeczywiście w niedobrym świetle. Solidarnościowy zespół polityczny zbierał się nie tylko na obradach przy okrągłym stole, ale również w mieszkaniach prywatnych. Podczas jednego z takich spotkań mówię: "Panowie, na Węgrzech mówi się o powszechnych wolnych wyborach. Jeśli my teraz wystąpimy z kontraktowymi, w których 2/3 są z góry oddane tamtym - historia nam tego nigdy nie wybaczy!" Niesłychanie rzucił się na to Geremek: "U mnie był emisariusz od Pozsgaya z przesłaniem, że Rosjanie na wszystko się zgadzają, ale absolutnie w żadnym wypadku nie na wolne wybory. To w ogóle nie wchodzi w grę, proszę takich rzeczy nie mówić. To jest niemożliwe!" Parę dni później Karol Grosz, węgierski I sekretarz, był w Moskwie, gdzie wyraźnie mówił o wolnych wyborach. Oczywiście, Rosjanie coś mruczeli przeciwko temu, ale podczas konferencji kończącej wizytę Grosz powtórzył: wolne wybory! Krótko mówiąc, Geremek kłamał. Nie było żadnej możliwości, by kilka dni przed wizytą Grosza reprezentant Pozsgaya, polityka bardziej reformatorskiego niż Grosz, mówił takie rzeczy. Geremek kłamał. Wyraźnie nie chciał wykorzystać szansy i pójść na ostro.
Np. szansy strajków 1988 roku.
Przyjechał do Stoczni w sierpniu po przemówieniu Jaruzelskiego na plenum KC. Telewizja nadała je w całości. Pamiętacie panowie, jak Wyszkowski z Borusewiczem przybiegli ze szpitala stoczniowego, bo tam był jedyny telewizor, z okrzykiem "koniec komuny, zwyciężyliśmy, kapitulują!", bo tak zostało ono wtedy, zresztą słusznie, odebrane. Następnego dnia pojawił się Geremek: "Powiało grozą. Straszne przemówienie. Będziemy musieli ustąpić". Na szczęście decydował wtedy Wałęsa? Który był w dobrej formie, miał wyczucie, albo wiedzę, że jest szansa wygrania strajku. Poza tym Geremek nie był jedynym doradcą.
Kto decydował o "sprzedaży" komunistom listy krajowej skreślonej przez społeczeństwo 4 czerwca?
Decydowało całe kierownictwo polityczne strony solidarnościowej przy braku sprzeciwu Wałęsy. Ci ludzie byli przerażeni wynikami wyborów, jednocześnie celowo straszeni przez władzę, że niby wyniki 4 czerwca nie będą uznane. Geremek z Mazowieckim bez przerwy powtarzali: "to są rozgniewane bestie" wyłącznie na podstawie rozmów z komunistami, którzy ich najzwyczajniej straszyli. Ludzie z SD opowiadali mi, że odbyła się odprawa w KC PZPR, w której uczestniczyli przedstawiciele CK SD, a gdzie mówiono, że jeśli nasza strona nie pójdzie na ustępstwa - to cała rzecz rozegrana zostanie twardo. Otóż zaproszenie tam SD jest najlepszym dowodem tego, że był to pic na wodę. Gdyby komuniści chcieli to rozegrać rzeczywiście twardo, to kogo jak kogo, ale SD by tam nie było. Chodziło wyłącznie o to, by się to rozeszło i straszyło Geremka i jemu podobnych. Ja bym jednak nie przeceniał znaczenia oddania listy krajowej.
Może dlatego, że Pan też się za jej oddaniem opowiadał? Przecież był to pierwszy po 4 czerwca sygnał dla komunistów o samodefensywie "Solidarności". Uzupełniający wybór kandydatów opozycji na 33 miejsca z listy krajowej złamałby kontrakt okrągłego stołu. W Zgromadzeniu Narodowym mielibyśmy dużą większość, w samym sejmie nominalną mniejszość, ale z miękką częścią SD i ZSL już około połowy, która w tamtych warunkach psychologicznych byłaby wygrywająca. Jaruzelski nigdy nie zostałby prezydentem! itd.
Ja mogłem wtedy tyle co dwaj bracia Kaczyńscy.
Coś już mogli, tymczasem na konferencji prasowej Wałęsy w Gdańsku dwa dni po wyborach pański brat bronił tezy o konieczności oddania listy krajowej.
My w rozmowach wewnątrz politycznej grupy decyzyjnej "Solidarności" sprawę stawialiśmy tak: można pójść tu na kompromis pod warunkiem, że władza ciężko za to zapłaci i błyskawicznie odbędą się wybory samorządowe, które rozwalą komunistyczną siatkę układów na dole.
Twierdziliśmy, że władzę trzeba przydusić i wymuszać na niej ustępstwa. Liczyliśmy, że wyborami do rad narodowych podmyje się układ od dołu; że samorządy zrobią rewolucję. Odpowiedzią był jeden wielki jęk lewicy: "nie drażnić bestii!". Dziś widzę, że lepiej było nie oddawać tych 33 miejsc i wybrać naszych posłów.
Jeszcze większym ustępstwem była zgoda na prezydenturę Jaruzelskiego. Co tu miało być ceną?
Nasz rząd.
Czy forsując Mazowieckiego na premiera liczył Pan na rozbicie "kawiarni" i podział lewicy?
Przede wszystkim liczyłem na powstrzymanie Geremka, byłem bowiem przekonany, że gdy on i jego grupa "dorwą" się razem z czerwonymi do władzy, to piłą się ich od niej nie odetnie. Był tylko jeden wybór: Geremek lub Mazowiecki. Wałęsa nawet szukał kogoś młodszego sądząc, że łatwiej go sobie podporządkuje, ale takiego nie znalazł. Jedynym politykiem młodszego pokolenia i nie z lewicy, który miał pewną pozycję (oczywiście nie w społeczeństwie tylko w elitach) był Hall, ale o Hallu Wałęsa nie chciał słyszeć. Nikt młody, choćby Merkel, który zresztą był wtedy w konf1ikcie z Wałęsą, nie wchodził w grę, bo to łamało bardzo silne poczucie hierarchii w OKP. Przeciętny okapowiec akceptował, że nad nim jest Geremek, a nie ktoś nieznany. Dla wielu, nawet późniejszych członków PC, było obrazą, że ktoś taki jak ja ośmiela się załatwiać ważne sprawy. Dlatego np. musiałem stoczyć trzygodzinną "bitwę" z OKP o przeprowadzenie Mazowieckiego na premiera.
To przykre, że w tak historycznym dla Polski momencie wybór był między ludźmi wyrosłymi w żywiole kompromisu z PRL.
Bo taką mieliśmy historię, proszę panów, lepszą niż inne demoludy.
Ale można było się obawiać, że Mazowiecki nie zerwie ciągłości z PRL-em?
Ale było to lepsze niż jawny sojusz z PZPR, który forsował Geremek. Oto scena z czasów powstawania rządów Solidarności w sierpniu '89: Kuroń spotyka mnie w dolnej palarni w sejmie (nie chciał iść do restauracji, bo bał się, że będzie atakowany za pokazywanie się ze mną): "słuchaj nie ukrywam, że Bronek powinien to prowadzić [organizowanie rządu - red.], ale jak ty prowadzisz, to niech i tak będzie. Ja bym tylko chciał, żebyśmy się dogadali". W jakiej sprawie? - pytam. "Olek musi być wicepremierem". Przytaknąłem.
Pomyślał Pan, że jak Olek - to Hall?
Tak. Upewniłem się jednak: jaki Olek?
I co odpowiedział Kuroń?
"Jak to jaki? Kwaśniewski!". Zatem ten sojusz był tak zaawansowany, że oni już podzielili się tekami.
Może dawali tekę Kwaśniewskiemu, żeby PZPR podzieliła się na reformatorów i beton?
Dawali tym, z którymi się skumplowali. Kuroń przemawiał do mnie tak, jakby myślał, że "Olek" to również mój kumpel.
Myślał tak?
Nie. Po prostu się zapomniał. Mazowiecki wydawał mi się antidotum na ten ich flirt. Był z tym środowiskiem od dawna w bardzo ostrym konflikcie i był w dobrych stosunkach z Wałęsą. Liczyliśmy, że Mazowiecki dogada się z Wałęsą, a nie z tamtymi. A zrobił dokładnie odwrotnie.
Dlaczego?
Połączyło ich chyba przekonanie, że czas już skończyć z "tym prostakiem". Geremek biegał wtedy do biskupa Jerzego Dąbrowskiego i mówił mu, że Kaczyńscy jak czołg prą do władzy i tego prostaka, takiego owakiego, przepychają, żeby sami rządzić. Oni myśleli, że my chcemy zostać wicepremierami itd., a myśmy na to w ogóle nie liczyli.
Źródło:
Jacek Kurski, Piotr Semka, Lewy czerwcowy, Editions Spotkania, s.15-23.
"
ABCNET - fundacja 'Orientacja' - ... odtrutka na media
- Kronika Wyprzedazy Polski (czesc 1)
- Kronika Wyprzedazy Polski (czesc 2 i 3)
- Kronika Wyprzedazy Polski (czesc 4 i 5)
CDN
Wychodźstwo - Onet.pl Blog
.
No comments:
Post a Comment
You can use some HTML tags, such as <b>, <i>, <a> You can type in the link:
<a href="http://chessforallages.blogspot.com/2010/05/my-policy-on-comments.html"> My Policy on Comments</a> → more info